sobota, 11 października 2014

Rozdział 25

 Weszłam zdenerwowana.  Pobiegłam na górę. Przebrałam się w szare leginsy i czarną bluzę z kapturem (batman). Usiadłam na parapecie i zadzwoniłam do Camille. Opowiedziałam jej o wszystkim. Gdy usłyszała jak go potraktowałam nakazała mi go przeprosić. Zastanowiłam się nad tym chwilę i stwierdziłam, że na prawdę to było chamskie. Zadzwoniłam więc do niego i w ramach przeprosin zgodziłam się na jedną randkę..
- Rose chodź tu na chwilkę! - krzyknęła Sophie. Zbiegłam na dół i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę. Nie znałam go
- Pan do mnie?
- Tak. Jestem Louis. Możemy porozmawiać?

 
- O czym? 
- To jest sprawa osobista..
- Przykro mi ale my się nie znamy, więc proszę wyjść z mojego domu. 
- Nalegam- powiedział zdenerwowany
- Proszę wyjść albo zadzwonię po policję! - zrobił tak jak powiedziałam i opuścił nasz dom. 
- Sophie kto ot był?
- Nie mam zielonego pojęcia. Przedstawił się jak Louis Tomlinson i stwierdził, że musi z tobą pilnie porozmawiać..
- Nie potrzebnie go wpuściłaś. Mógł to być jakiś przestępca czy..
- Daj spokój.. Był całkiem przystojny- zażartowała na co przerzuciłam oczyma
- Wiesz co? Mam dzisiaj wolne i ty też więc może pójdziemy na zakupy co?
- Mam wszystko
- No dawaj! Takie siostrzane zakupy
- Dobra, dobra.
- To idź się przebież i jedziemy! 
- Przecież jestem ubrana i nie będę się przebierała
- To w takim razie daj mi 20 minut.. - ubrałam w tym czasie moje czarne eskimoski i pooglądałam chwilę tv. Sophie wyrobiła się w określonym przez nią czasie. Wsiadłyśmy do jej czarnego Jeep'a i odjechałyśmy. Włączyłam płytę miley cyrus i nastawiłam głośno. Śmiałyśmy się i ,śpiewałyśmy głośno piosenki.  Akurat leciała piosenka We Can't Stop. 
W końcu dotarłyśmy do galerii. Wypiłyśmy najpierw kawę w restauracji, żeby mieć dużo energii na poszukiwania. Po wypiciu napojów zaczął się szał Sophie. Zakupy szczerze nie były moją ulubioną rzeczą na mojej liście ale chciałam, żeby Sophie była zadowolona i szczęśliwa więc poudawać jeden dzień nie zaszkodzi. Kupiłam sobie kilka kosmetyków, 2 ciepłe bluzy. Jedna jaskrawo różowa z czarnymi paskami po bokach z kapturem, druga była taka sama tyle, że granatowa. Jedna para butów do kolan. Wyglądały jak kalosze ale były to ładne lśniące kozaki z różowym dodatkiem po bokach. Do tego 2 pary spodni. Zwykłe jeansy i leginsy czarne. Skarpetki, bielizna i to wszystko. 
 Za to Sophie pokupowała sobie 5 pięknych sukienek, rajstopy, bielizna, 3 pary spodni, jakieś bluzki i bluzy.. No i oczywiście kosmetyki. Ona podobnie jak ja ceniła sobie naturalność ale każda kobieta musi mieć niezbędne jej do życia kosmetyki w toaletce. 
- Rose może ty chcesz jakąś sukienkę? 
- Nie, wystarczy mi to co mam. 
- No daj spokój! Chociaż jedną! 
- Dobra, dobra..  - kupiłam więc tą sukienkę. Była to granatowa rozkloszowana sukienka z długimi rękawami, które były w koronkę. W końcu zakupy dobiegły końca. Wychodząc z galerii zgubiłam Sophie. 
Uggh zabiję ją. Pędziłam z tymi wszystkim torbami przez korytarz. Weszłam do sklepu z perfumami. Natknęłam  się tam na Harry'ego. 
- Harry cześć. Ty tutaj?
- Ty na zakupach?! Przecież ty nienawidzisz łazić po sklepach..
- Ciicho bo Sophie się dowie - powiedziałam na co się zaśmiał. Kolejna rzecz, którą wiedział tylko on. 
- Oh Rose! Tu jesteś. Idziemy? - powiedziała Sophie
- Tak jasne. Cześć Harry - powiedziałam na co mi odpowiedział i przypomniał o jutrzejszym spotkaniu. Załadowałyśmy wszystko do auta i wsiadłyśmy do środka. 
- Wybierasz się z nim gdzieś jutro?
- Tak. Na randkę..
- Rose to nie jest chłopak dla ciebie
- Wiem, wiem. Ale spokojnie ja po prostu jestem mu to winna i już. Jeden wieczór i tyle..
- Skoro tak mówisz.. A i pojedziemy jeszcze do fryzjera. Muszę podciąć włosy
- Ughh.. 
- Tobie też się przyda podcięcie końcówek- na miejscu podcięłam te końcówki i w końcu mogłyśmy wrócić do domu. Było już ciemno. Zima co raz bliżej i jest co raz zimniej. Ale lubię chłód. Weszłyśmy do domu. Pierwsze co zrobiłam to rzuciłam się z tymi torbami na łóżko w pokoju i odsapnęłam. 
- Rose!
- Co znowu?!
- Do ciebie! 
- Nieee - powiedziałam sama do siebie i zeszłam na dół. 
- Cześć Chris. A ciebie co do mnie sprowadza? 
- Pogadamy? 
- Jasne zapraszam do góry. Herbaty, czekolady?  
- Herbaty - zrobiłam więc jemu kubek herbaty a sobie czekolady i zaniosłam na górę. Usiadłam na łóżku obok niego i zapytałam:
- O co chodzi? 
- Moja babcia umarła i musiałem się komuś wyżalić.. 
- Oh Chris- powiedziałam i przytuliłam się do niego by dodać mu otuchy. Pogadaliśmy tak z dwie, trzy godziny i chłopak pojechał do domu
- Co to za przystojniak? 
- Chris i nie nie jestem z nim. To przyjaciel
- Od przyjaźni do..
- Nie kończ. To nie chłopak dla mnie. Jest dobrym przyjacielem i tyle..
- Jasne, jasne..- nie miałam zamiaru się więcej kłócić. Poszłam do góry, przebrałam się w pidżamę i zasnęłam.
 NASTĘPNEGO DNIA.

Cholera! Znowu się spóźnię! Wczorajszy dzień tak mnie wykończył, że obudziłam się o 14:30. A o 15:00 miałam jazdy! Szybko się umyłam, włosy związałam do góry. Nie miałam nawet czasu, żeby  się pomalować. Ubrałam wczorajszy zakupiony różowy polar z kapturem, czarne leginsy i te piękne kozaki. Do kieszeni w bluzie włożyłam telefon i wybiegłam
- Podwieźć Panienkę? - odwróciłam głowę w bok. To znowu on. Ten cały Tomlinson. 
- Czego Pan ode mnie chce? Niech pan odejdzie! 
- Nalegam znowu..
- A ja się nie zgadzam! Niech mi da Pan spokój! - odjechał z piskiem opon. Co za natrętny człowiek. Czego on może ode mnie chcieć?  Szybko dotarłam na jazdy. Miałam dzisiaj do zrobienia 3 godziny. 
- Podwieźć Panią do domu? - zapytał instruktor na koniec. Nagle przypomniało mi się o Harry'm. 
- A mógłby Pan podwieźć mnie pod restaurację? - podałam mu dokładny adres. Podziękowałam na koniec i wybiegłam. Weszłam jak poparzona do restauracji. Było to jakieś ekskluzywne miejsce. Wszyscy w garniturach i sukienkach. Za to ja wyglądałam jak największa sierota na świecie. W dodatku nie byłam pomalowana ani trochę. Chciałam wyjść ale Harry zdążył mnie zauważyć. Podeszłam czerwona jak burak do stolika. 
- Harry dlaczego mi nie powiedziałeś, że to taka restauracja? 
- Przecież pięknie wyglądasz
- Błagam cię.. - powiedziałam i usiadłam
- O co ci chodzi? To znaczy mogłaś ubrać jakąś sukienkę no ale..
- Nie mam na sobie ani grama makijażu!
- Przecież wiesz, że tak wyglądasz najpiękniej i podcięłaś chyba włosy nie?
- Tak ale to tylko końcówki- zdziwiło mnie to, że zauważył. Tym bardziej, że włosy miałam w kitce. Reszta rozmowy jakoś się kleiła. Dużo się śmialiśmy. Większość ludzi patrzyła się na nas jak na opętanych. A moim zdaniem to oni tacy byli. Wszyscy tacy sztywni..
 To było dziwne ale rozmieszał mnie i rozumiał jak nikt inny. 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz